Bicia mego serca nigdy nie usłyszysz
choćbyś tysiąc razy wchodził na me szczyty
Nigdy się nie zrówna dech twój razem z moim
tempo biegu twego ciał dwóch nie zestroi
Także nie rozpoznasz głosu którym nucę
strzegą doń dostępu Watykańskie klucze
Spójrz na mnie z oddali
nie rań mnie człowiecze
Zabierz co stworzyłeś
z ran niech się wyleczę…
Ślęża, 26.12.2017
Gdy wchodziłam na tą górę to miałam w sobie wewnętrzną potrzebę zachowania ciszy, jakby rozmowy ani żadne pieśni nie pasowały tam i zakłócały aurę tego miejsca, tej przestrzeni. Gdy już byliśmy prawie na górze to coraz donośniej dochodził jakiś śpiew. Było to totalnie niepasujące, zaburzające cały majestat tego miejsca. Na samym szczycie gdy słowa nie zlewały się już w niewyraźne dźwięki, mogłam nie tylko usłyszeć ale też zobaczyć, że stoi tam kościół, z którego głośników wydobywa się treść pieśni i modlitw.
To co czuję to niemoc i rozpacz. Największym skarbem (ludzie wciąż tam czegoś szukają) jaki ma ta góra jest ona sama. Każdy kto idzie tam i hałasuje albo ci którzy wykorzystują ją do biegania z psami lub bez, do jazdy rowerem – to wszystko tam po prostu nie pasuje. Tam trzeba iść z szacunkiem, z uwagą i pewną ostrożnością i tak jakby się wchodziło na teren królestwa.
Ta góra jest jak żywa istota, na którą nie można wbiegać, z której trzeba zdjąć to co nie jest nią, która ma swój własny śpiew, inny niż śpiew kościoła (który generalnie lubię i szanuję), która nie może być wykorzystywana do żadnych obrzędów bo nie taka jest jej wola. Ta góra chce się dzielić sobą, a nie ludzkim wyobrażeniem o niej, które jest blade w porównaniu do prawdy, która jest czymś zupełnie innym niż chcemy żeby była. Zadawany jest na niej ciągły gwałt.